Ktoś tam się wniebogłosy drze, próbując śpiewać, a czaszkę rozrywa kac. Kapeć w gębie. Obce miejsce. Iwo Król tak wita dzień w jednym z gruzińskich hosteli. W podobnym stanie są prawdopodobnie inni lokatorzy. Jeśli nie spici, to spaleni. Dla niektórych wiadro to stały element dnia. Innym wystarczają czacza i fajki. Jak to na kacu, po otwarciu oczu zaczyna odmalowywać się urwane gdzieś wcześniej życie. Albo zamazane. Myśli o kobiecie. Myśli o tym, że jest się tu, bo chce się coś poczuć. Znaleźć sens egzystencji. O ile jest coś takiego. Póki co, Iwo trwa w postanowieniu, w którym rzucenie wszystkiego i wyjazd w Bieszczady potraktował całkiem dosłownie – z tym, że zamiast Bieszczad wybrał Tbilisi…
POKOLENIE INSTAGRAMA
Georgia Mateusza Parkasiewicza oscyluje wokół Iwo, który postanowił uciec przed marazmem, bezsensem i społeczną presją [i dorosłością?]. Codzienność, w której funkcjonuje przenikają media społecznościowe i korporacyjne standardy. Wyidealizowane życia innych ludzi, którymi jest zalewany na Instagramie nijak się mają do jego własnego. Wszelkie znajomości przypieczętowuje kliknięciem na Facebooku, a miłość… czym jest miłość? Być może wyjazd coś zmieni – ale co?
NA MARGINESIE ŻYCIA
Na miejscu Iwo trafia na specyficznych ludzi – pozbawionych celu, zatrzymanych w czasie outsiderów, którzy toczą jałową egzystencję. Ludzie ci żerują na właścicielce hostelu, ociągając się z płatnościami, a jednocześnie przeistaczają cały budynek w jedną wielką, śmierdzącą melinę. Wszyscy są w jakiś sposób wykolejeni – i, niestety, momentami aż przerysowani.
FABUŁA
Opowieść Iwo brzmi trochę jak jedna wielka impreza, na którą trafili dziwni ludzie, którzy zażyli dziwne substancje, przez to wpadli na dziwne pomysły, których następnie realizacji się podjęli. Z – oczywiście – dziwnym skutkiem. A potem o wszystkim opowiedzieli.
Choć przez większość czasu fabuła jest całkiem sensowna [nawet gdy przypomina bad trip], to jednak ma kilka naciąganych momentów. Chodzi mi tu głównie o końcówkę – rozwiązanie problemów na zasadzie deus ex machina, i to jeszcze w nielogiczny sposób. Za to spory minus, bo liczyłem, że ta narracja zmierza do czegoś sensownego…
OBCY W OBCYM KRAJU
Najmocniejszą stroną książki Parkasiewicza jest nakreślenie życia imigrantów. Część z nich trafiła tu przypadkiem, niektórzy przymusowo, inni zaś, bo mieli takie widzimisię. Każdy z nich jest tu, a chciałby być gdzieś indziej. Tbilisi przedstawione jest jako kulturowy tygiel; istna wieża Babel, splatająca obco brzmiące języki. To nie jest dobre miejsce, by nazwać je domem.
DLA KOGO?
Rozterki Iwo, pewne zawieszenie egzystencji [na które się zdecydował], czy bycie na rozdrożu, pojawiają się u bohatera stojącego jedną nogą w dorosłości, a drugą wciąż tkwiącego w beztroskiej, późnej adolescencji. Dylemat jest następujący: zrobić krok w przód, w tył, czy nadal stać w rozkroku?
Odnoszę wrażenie, że Georgia to taka powieść, którą doceni się na pewnym etapie życia. To dziwne uczucie, bo mam tak pierwszy raz, ale czuję, że na książkę Parkasiewicza jestem… za stary.
JĘZYK
Na pochwałę zasługuje język powieści. Parkasiewicz pisze dobrze, momentami nawet bardzo dobrze, łącząc skrajności: piękno z brzydotą, poetyckość wywodu z wulgaryzmami, czy życiowe refleksje z gadaniem od rzeczy. Autor ma także ucho do dialogów – te są żywe.
PODSUMOWUJĄC
Mam problem z Georgią. Z jednej strony, na plus zasługują szeroko rozumiane obserwacje społeczne [mam tu na myśli głównie spojrzenie na los imigrantów], a także język powieści. Z drugiej zaś strony, mam wrażenie, że to ten typ książki, który wpadł mi do głowy jednym okiem, by za chwilę wylecieć drugim. Pomimo egzystencjalnego zacięcia, zabrakło mi w książce Parkasiewicza – o dziwo – głębi.
RECENZJA NA PODSTAWIE WYDANIA
Georgia, Mateusz Parkasiewicz, Instytut Literatury, Fundacja Duży Format, 2024, ISBN: 978-83-67602-97-6.
Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję Wydawcy.