Całą plażę porastają czerwone pajęcze lilie. Pewnego dnia Yona, dziewczyna specjalizująca się w ich zbieraniu, wśród morza czerwieni dostrzega coś nietypowego – odzianą w biel nieprzytomną dziewczynę, którą musiał wyrzucić tu ocean. To dziwne, przynajmniej z dwóch powodów: w biel ubrane są bowiem jedynie opiekunki Wyspy, noro. No i, poza Wyspą istnieje przecież tylko Niraikanai – święte miejsce, raj…
Yona postanawia pomóc dziewczynie. Gdy ta w końcu się budzi, okazuje się, że nie wie kim jest i skąd się wzięła. Ponadto, posługuje się nieco innym językiem niż mieszkańcy Wyspy. Dziewczyna otrzymuje nowe imię – Umi. Czy przypomni sobie kim kiedyś była? I czy pozna tajemnicę Wyspy?
JĘZYK
Tym, co pierwsze rzuca się w oczy podczas lektury Wyspy pajęczych lilii jest język. Jak zresztą zaznacza w posłowiu tłumacz książki, Dariusz Latoś:
Pełni on w powieści kilka funkcji, przy czym za najważniejszą z nich uważam możliwość utożsamienia się z Umi. Jej odkrywanie Wyspy i uczenie się panujących na niej zasad jest w jakimś stopniu równomierne z poznawaniem tego świata przez nas – Czytelniczki i Czytelników. Początkowo obce lub dziwnie odmienione słowa stopniowo zaczynają nabierać znaczenia i sensu.
Nauka nowego sposobu komunikowania się jest dla Umi o tyle trudna, że na Wyspie współistnieją trzy języki: mieszanka Japońskiego z chińskimi naleciałościami, kobiecy oraz Mowa Wschodzącego Słońca.
PRZEKŁAD
Li Kotomi – jak zaznacza w posłowiu tłumacz – posłużyła się w powieści odpowiednio „zmodyfikowanym” językiem japońskim. Takie rozwiązanie ma być [ponoć] łatwe do rozszyfrowania dla odbiorców oryginalnego tekstu – Japończyków. Polski przekład, z konieczności, musiał jakoś poradzić sobie z tego typu modyfikacją. Latoś postawił na kontekst: niezrozumiałe zdania stają się dzięki niemu choć trochę jaśniejsze [co ważne: nawet gdy wypowiadane przez postaci kwestie okażą się dla nas niemożliwe do zrozumienia, nadal będziemy w stanie śledzić przedstawioną w powieści fabułę].
Oddanie językowego ducha powieści i przełożenie „zmodyfikowanego” japońskiego na nasz rodzimy język było zapewne karkołomnym zadaniem. Praca Latosia zachwyca.
POWIEŚĆ SOCJOLOGICZNA
Jak możecie wywnioskować z tego, co napisałem powyżej, Wyspa pajęczych lilii to w głównej mierze powieść o języku. Ale jest jeszcze jeden istotny aspekt przedstawionej historii: to socjologia.
Kotomi sportretowała odizolowaną od świata wyspę, która stara się zrealizować jakąś utopijną wizję społeczeństwa. Wraz z Umi przyjdzie nam odkrywać miejscowe normy, rytuały, wierzenia, czy choćby lokalną gospodarkę. Autorka dość szczegółowo opisuje kolejne prezentowane nam socjologiczne aspekty Wyspy. I choć przywiązanie do detali może zdumiewać, to niestety wizja Kotomi miejscami zawodzi…
ZGRZYT
Problem ze światem przedstawionym w Wyspie pajęczych lilii związany jest z kilkoma nieprzemyślanymi szczegółami. I choć są one drobne, to rozwiały moją wiarę w możliwość istnienia takiej społeczności. Uniknę jednak przytaczania konkretnych argumentów, gdyż polemika z zawartą w książce wizją wiązała by się ze zdradzeniem tajemnicy Wyspy. A tę odkrywamy dopiero na ostatnich kartach powieści.
Mam również problem z samą fabułą. Ta wydaje mi się jedynie pretekstem do przedstawienia kwestii języka i socjologicznych pomysłów Autorki.
PODSUMOWUJĄC
Wyspa pajęczych lilii to książka niezwykła. Niezwykła ze względu na zawarty w niej język [i przekład!], a także ze względu na socjologiczny aspekt tytułowej wyspy. I choć w powieści Li Kotomi dostrzegam pewne braki, to – w ogólnym rozrachunku – nie żałuję czasu spędzonego z Umi na Wyspie pajęczych lilii.
RECENZJA NA PODSTAWIE WYDANIA
Wyspa pajęczych lilii, Li Kotomi, tł. Dariusz Latoś, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2024, ISBN: 978-83-233-5406-2.
Egzemplarz książki do recenzji otrzymałem od Wydawcy w ramach współpracy barterowej.