Trent Reznor rozpoczyna jedną ze swoich piosenek stwierdzeniem, że wierzy w to, że widzi przyszłość, gdyż każdy dzień polega na powtarzaniu tego samego. W podobny sposób zdaje się funkcjonować główny bohater powieści Marka Warchoła.
Jest poranek, bezimienny główny bohater szykuje się do wyjścia z pracy. Jak każdego innego dnia, powtarzalnym elementem jest wypicie kilku szklanek ciepłej wody z miodem. Dla zdrowotności. Pewnego razu [w końcu każda tego typu historia wymaga, by stało się coś, co wyrwie postać z utartych szlaków], nasz protagonista [prawdopodobnie] przeliczył się z ilością spożytego specyfiku. Podczas drogi do pracy, utknął w ogromnym korku. Nie ma co liczyć, by zdążył na czas na ważne spotkanie. Jednak nie to jest najgorsze – pęcherz coraz mocniej upomina się o to, by go wreszcie opróżnić.
Niewiele myśląc i jeszcze mniej mogąc [a to akurat fragment z utworu Łony], bohater wysiada z auta i udaje się pod znajdujące się nieopodal drzewo, by zaspokoić swoją biologiczną potrzebę. Przy okazji oddawania moczu, spotyka siedzącą obok dziewczynę. I razem, nie dbając o rzeczywistość i codzienność, udają się w podróż po mieście…
ARCHITEKTURA
W biogramie Warchoła, tuż po dacie urodzenia pojawia się informacja „architekt”. I wcale nie dziwię się, że jest to jedna z najistotniejszych informacji o Autorze. Zresztą, gdybym nawet tego nie wiedział, stwierdziłbym, że Bezdzień został napisany przez kogoś, kto albo zrobił dogłębny research, albo po prostu zna się na architekturze.
Ale do rzeczy. W Bezdniu [z góry przepraszam, jeśli w tym miejscu źle odmieniam tytuł książki] znajduje się mnóstwo opisów, które odnoszą się do architektury właśnie. Spoglądamy na budynki, do ich wnętrz, oglądamy elementy architektoniczne poszczególnych konstrukcji, wędrujemy drogami, co do których wiemy, z czego zostały wykonane, etc.
To właśnie te opisy, których w książce jest zatrzęsienie, są – przynajmniej dla mnie – najmocniejszą stroną powieści Warchoła.
POETYCKOŚĆ
Z drugiej strony, proza Warchoła jest na wskroś poetycka. Architektura, czyli twarda i obliczona na precyzję dziedzina wiedzy, zestawiona została z czasami nieuchwytną poezją. Czy to ma sens? I tak, i nie.
Zacznę jednak od pozytywów. Poetyckość sprawdza się świetnie w opisach, gdzie podkreśla klimat powieści. Doprawia rzeczywistość o element nadnaturalny, jednak na tyle efemeryczny, iż trudno określić, gdzie przebiega granica pomiędzy tym, co realne, a tym co nierealne.
Niestety, poetyckość zawarta w Bezdniu ma też swoją drugą stronę: przykrywa, bądź co bądź, dość prosty przekaz zawarty w opowiadanej historii.
KRYTYKA
Dwójka naszych postaci, On i Ona, którzy wyruszają w podróż po – ponoć – Szczecinie, spotykają się w różnych miejscach z różnymi postaciami. Spotkania te stanowią punkt wyjścia do rozważań na rozmaite tematy. Bezdzień od początku zdaje się być krytyką [a miejscami być może nawet satyrą?] na pewien styl życia. A właściwie style: mowa tu przecież nie tylko o głównym bohaterze i jego podejściu do pracy, ale także m.in. o konsumpcjonizmie, czy choćby o podejściu do literatury.
Wrócę na chwilę do wspomnianej poetyckości: zbyt często [ale nie cały czas!] odnosiłem wrażenie, że przemyślenia głównego bohatera ani nie są zbyt głębokie, ani odkrywcze. Być może to co napiszę będzie dziwne, ale czułem się w tych chwilach trochę tak, jakbym słuchał nastolatka, który właśnie przechodzi okres buntu i stwierdza, że społeczeństwo to coś, co istnieje obok niego; że oto on jeden potrafi spojrzeć na świat trzeźwo i nazwać rzeczy i zjawiska po imieniu.
ON I ONA I MIASTO
Kilka słów o głównym bohaterze i jego towarzyszce. Byli mi całkowicie obojętni, a ich dialogi nie raz i nie dwa sprawiły, że wręcz zgrzytałem zębami. Rozmowy w większości brzmią wydumanie, a czasami wręcz sztucznie. Postaci pierwszoplanowe wypadły blado, wręcz papierowo, przy świetnie opisanym mieście [właściwie trzecim bohaterze książki].
„No więc, co właściwie sobie wyobrażamy?, spytałem.
To zależy, powiedziała dziewczyna. Ja niekiedy wyobrażam sobie końce, bo początki zazwyczaj znam.
Ja: Mnie się zdarza na odwrót.
Ona: Albo wyobrażam sobie coś, co widziałam. Po to tylko, by po chwili wyobrazić sobie coś, czego nie widziałam.
Ja: A teraz co sobie wyobrażamy?
Ona: Teraz nic. Zbyt wiele widać i słychać, by szukać pomocy w wyobraźni.”
Bezdzień, Marek Warchoł, Wydawnictwo FORMA, 2024, s. 15.
Ludzie w Bezdniu zdawali mi się być makietą, tłem dla tętniącego architektonicznym życiem Miasta.
FORMA NAD TREŚCIĄ
Nie będzie więc zapewne niczym dziwnym, to co napiszę w tym momencie: Bezdzień to dla mnie książka, w której forma jest lepsza od treści. Warchoł ma naprawdę dobre pióro, a chwile, w których bawi się słowem [np. historia z kotem] to pokaz doskonałego, językowego wyczucia.
PODSUMOWUJĄC
Mam więc mieszane uczucia. Z jednej strony, Bezdzień zachwycił mnie wszelkimi architektonicznymi opisami i ogólnym klimatem zawartym w powieści. Podobała mi się również warstwa językowa. Jednak z drugiej strony – gdy myślę o postaciach i treści – odnoszę wrażenie, że przez większość czasu miałem styczność z niezbyt odkrywczymi spostrzeżeniami, które nie są w stanie zmusić mnie do refleksji nad szeroko rozumianym społeczeństwem.
Będę obserwować twórczość Marka Warchoła, bo w Autorze drzemie ogromny potencjał.
RECENZJA NA PODSTAWIE WYDANIA
Bezdzień, Marek Warchoł, Wydawnictwo FORMA, 2024, ISBN: 978-83-68215-12-0.
Egzemplarz książki otrzymałem od Wydawcy w ramach współpracy barterowej.