Dziewięćdziesiąt dziewięć – Krzysztof Maciejewski – recenzja

Są takie książki, których pisanie może być swego rodzaju eksperymentem. Które, ze względu na swą formę lub odgórne wymogi, nakładają na pisarkę czy pisarza pewne ograniczenia. Tego typu literackie eksperymenty potrafią zapewnić sporą dawkę rozrywki – pytanie tylko, czy dla osoby piszącej, czy dla czytelników?

***

Takiego eksperymentu literackiego podjął się w Dziewięćdziesiąt dziewięć Krzysztof Maciejewski. Stworzył on książkę, na którą składa się sto drabbli. Ku woli ścisłości: drabble to utwór, który ma mieć długość równych stu słów. To właściwie jedyny wymóg – ilość wyrazów. Takie rzeczy jak temat, czy styl są całkowicie dowolne.

Czym więc jest Dziewięćdziesiąt dziewięć, poza eksperymentem? Gdybym miał określić zbiór Maciejewskiego jednym słowem, powiedziałbym, że to miszmasz.

MISZMASZ

W utworach Maciejewskiego pojawia się groza, komedia, science-fiction, surowa proza, komentarz społeczny, czy choćby teksty poetyckie [liryzm w niektórych z nich jest tak mocny, iż nie umiem inaczej patrzeć na te utwory niż jako na poezję].

Nawet w tych pojedynczych określeniach gatunkowych, Autor nie ogranicza się do konkretnego typu: groza potrafi tu być tak i slasherem jak i horrorem metafizycznym. Śmiać też się można z różnych rzeczy: raz z przedstawionej sytuacji, kiedy indziej z przerysowanej brutalności. Prozy surowej, tej która wybrzmiewa najmocniej, jest niestety najmniej. Dość często pojawia się za to liryzm, który…

STYL

… który niemiłosiernie mnie wymęczył. Właśnie wtedy, gdy się pojawiał, miałem wrażenie przekombinowania. Ograniczenie do stu słów plus ociekające poetyckością i metaforami zdania w Dziewięćdziesiąt dziewięć momentami ocierają się o grafomanię. Odnoszę wrażenie, że właśnie w tych utworach, to udziwnienie, czy wspomniane wcześniej przekombinowanie, pozwalały Autorowi dostosować się do wymaganego limitu wyrazów.

Na szczęście, te zarzuty nie dotyczą pozostałych tekstów – pisanych prościej [lub dobitniej]; stawiających sprawę może nie tyle „jasno”, co „jaśniej”. W takim stylu, drabble w wykonaniu Maciejewskiego sprawdzają się najlepiej: rozwijają [na tyle, na ile to możliwe] ciekawe pomysły, zaskakują puentami, czy po prostu oferują masę rozrywki.

Poniżej zamieszczam mój ulubiony tekst, Pory roku:

„Szukam córki, dziś kończy 10 lat, a ja nie mam jej aktualnego zdjęcia. Żywię nadzieję, że jest wciąż podobna do siebie z fotografii, którą ci właśnie pokazuję. Tak, tu na odbitce z jej urodzin ma sześć skończonych… Pytasz, jak to się stało? Ostatni raz widziałem ją w centrum handlowym. Rozumiesz? Szła obok wózka, szczebiotała coś swoim głosikiem, a potem już jej nie było. Czy pojmujesz jak bolą kolejne pory roku bez niej? Czy umiałabyś odliczać uciekające miesiące pełne pustych dni? Moje ręce też są puste. Nie, tu w szpitalu nie wiedzą. Co? Już koniec pory odwiedzin? Przecież wciąż jest czas.”

Dziewięćdziesiąt dziewięć, Krzysztof Maciejewski, Wydawnictwo FORMA, 2015, s. 32.
PODSUMOWUJĄC

Dziewięćdziesiąt dziewięć to ciekawy eksperyment literacki, o którym mam mieszane zdanie. Znalazły się tutaj teksty bardzo dobre, obok których pojawiły się utwory po prostu słabe. Miszmasz gatunków, stylów czy pomysłów, to coś orzeźwiającego, jednak mam wrażenie, że bardziej dla Autora niż dla mnie – czytelnika.

RECENZJA NA PODSTAWIE WYDANIA

Dziewięćdziesiąt dziewięć, Krzysztof Maciejewski, Wydawnictwo FORMA, 2015, ISBN: 978-83-64974-14-4.

Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję Wydawcy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content