Pierwsza noc (monodram)

OSOBY

HENRYK – mężczyzna po trzydziestce.

Na środku sceny stół, za nim dwa krzesła. Z tyłu, w ścianie – okno. Od strony widowni: po lewej stronie drzwi z obluzowaną klamką. Po prawej stronie łóżko, przed łóżkiem kapcie. Poza tym, brak jakichkolwiek innych rekwizytów. Pokój ma sprawiać wrażenie pustego.

AKT I

Henryk wchodzi przez drzwi. Ściąga płaszcz i przewiesza go przez oparcie krzesła. Henryk wzdycha i siada na krześle z płaszczem. Pochyla się i zaczyna rozsznurowywać buty.

HENRYK:

Więc to od dziś tak już będzie wyglądało. (wzdycha) Od dziś, pierwszy raz jak żyję te ponad trzydzieści lat na tym łez padole… pierwszy raz, po tym łez padole nie będzie już stąpał ten człowiek, który stąpał po nim od zawsze. (rozsznurowuje buty i ściąga je, podchodzi do łóżka, zakłada kapcie) Od kiedy pamiętam, że stąpał. (wzdycha, podchodzi do stołu, opiera się na nim rękoma, pochylony) Ścierał podeszwy swoich butów, a zanim miał w ogóle buty – ścierał podeszwy swych stóp, które z latami stały się twarde jakby były z kamienia. (pauza, odchodzi od stołu, zaczyna chodzić dookoła stołu) Chodził wciąż i wkoło. Mówił, że ruch to podstawa życia (chodzi coraz wolniej, zatrzymuje się) I w końcu się zatrzymał. (podchodzi do krzesła z przewieszonym płaszczem i siada na nim) A przecież od zawsze poruszał te kwestie. Mówił „Henryku, jak przyjdzie taki dzień, że mnie zabraknie, to pamiętaj, że odcisnąłem ślad po sobie” (patrzy na podłogę, rozgląda się dookoła) A ja tu nigdzie nie widzę śladu jego bytności! (wstaje energicznie z krzesła) Przecież jeszcze z dwa tygodnie do tyłu, chodził po tym mieszkaniu, siedział przy tym stole, na tym krześle… (łamiącym się głosem) Tutaj (wskazuje na puste krzesło) siedział tutaj bokiem do mnie, wysłuchiwał życzeń ode mnie, kiwając głową. Miał skupiony wzrok, jak zawsze, a gdy skończyłem mówić, przechylił głowę, skierował te czujne oczy na moją twarz i powiedział „Wiesz, że mi już wszystko się spełniło”. (pauza) Wiedziałem. (pauza) Pamiętam przecież ciocię, jej związane w warkocz, siwe włosy. Śmiała się gdy wychodził jej zakalec i klęła, gdy nikt go nie chciał jeść. (delikatny uśmiech) Albo jak przypaliła placki ziemniaczane, ale te jeszcze co robiła na blasze. O, co to był za zapach i aromat, te z blachy! A ona je spaliła i takie podała. Twierdziła, że przecież zjemy, bo jak ktoś raz doświadczył głodu, to wie, że najgorszy w życiu jest pusty żołądek. (siada za stołem, na krześle z przewieszonym płaszczem) Wujek opowiadał, jak było za wojny. Jak jedli byle co. (pauza) Byle mieć coś w ustach. (pauza) Ale mówiłem, że standardy się zmieniły, że wojna się skończyła, że ludzie jedzą lepiej. (delikatny uśmiech) To powiedział mi – on, a jemu wtórowała ciocia, co prawda samym potakiwaniem, ale jednak – żebym wziął sobie z portfela banknot o największym nominale i pojechał do miasta, do restauracji – to zjem dobrze. A potem kazał mi wyciągnąć z tego samego portfela banknot o najniższym nominale – a gdy miałem już go w dłoni, dodał: „a tutaj, choć za mniej, zjesz sto razy tyle swojego”. (pauza) Później ciocia, dzierżąc w rękach ciężki gar pełen kartofli, odepchnęła go od siebie tym pamiętnym, zawsze takim samym, ruchem biodra, i postawiła go, ciężko na stole. (uderza płaską dłonią o blat stołu) Plask! Jak to walnęło, samym dźwiękiem czuć było bogactwo posiłku! „Jedzcie” powiedziała. Dała talerze i głębokie łyżki… Tak się dawniej jadło. Do syta. (pauza) Bez manier. (ze śmiechem) Dziadek jeszcze ganił mnie, jak byłem jeszcze podrostkiem, żebym jadł z zamkniętymi ustami, bo mi baba jedzenie porwie i będę głodny cały dzień. (pauza) Co za „baba”, nigdy się nie dowiedziałem, ale strach pamiętam. Nie do końca wierzyłem, czy ta „baba” istnieje, no ale Dziadek żył tak długo, to musiał być mądry i wiedzieć co mówi. (wstaje z krzesła, podchodzi do okna, tyłem do widowni) No, ale Dziadkowi się zmarło. (pauza) Mało pamiętam Dziadka. Ale pamiętam, jak łapał mnie w objęcia i swoją szorstką brodą pocierał o moją twarz, śmiejąc się do rozpuku… O jak ja tego nie lubiłem, tego ciepła po podrapaniu. Miał szorstką twarz, a jak się go zapytałem, czemu taka jest, to powiedział, że go do tej szorstkości doprowadziła młodość. (odwraca się) Młodość, go doprowadziła (kręci głową) przez całe życie więc był taki szorstki, bo młodość. (pauza) Wujek był inny – to znaczy też miał szorstki zarost, ile to on się napsioczył na te swoje policzki i kanciastą szczękę, że to nawet nie wiadomo jak golić, ale… ale był dla mnie jak ojciec… (pauza) Ojciec… A, szkoda gadać. (pauza) Przynajmniej tego wujka i ciocię miałem. (pauza) Dom. (pauza) Rodzinę. (pauza) No, czasami się kłócili, podobno tak jest w małżeństwie – on czasami wrócił pijany do domu od jakiegoś kolegi, a ona już z wrzaskiem, że się szlaja. On zawsze machał rękoma, jakby odpędzał od siebie diabła i mówił: „miłujmy się jak bracia…” a ciocia zawsze: „ja jestem twoja żona, a nie brat!” (wybucha śmiechem) i go okładała jakąś ścierką po głowie. Zasłaniał się tymi niezdarnymi, pijanymi rękoma, ale w końcu miał dość – szedł do łóżka, człapał właściwie a nie szedł, odprowadzany tymi szmacianymi biczami i siadał, opadał właściwie na nie, ciężko oddychając. Ona go dalej miękko tłukła, ale chyba nic nie czuł. (pauza) Czasami potrafił się dobrze znieczulić. (pauza) Na te razy wymierzane przez ciocię (pauza) i na te wymierzane przez życie. (pauza) Zwłaszcza, jak pewnego razu wrócił taki spłakany do domu, ciocia gdzieś pojechała, a on mi mówi, taki znieczulony, że ciocia będzie przez jakiś czas mieszkała gdzie indziej. (pauza) Oho, to inne mieszkanie… (pauza) Minął tydzień pełen łez, pytam gdzie ciocia, on że jeszcze kilka dni. Potem kolejny tydzień i ta sama odpowiedź. Minął miesiąc, i ponownie zapytany, odpowiedział mi, że ciocia jest na turnusie w Rabce. Że jeszcze to chwilę potrwa, bo się źle poczuła. (pauza) A co to, ja wiedziałem co to jest ten „turnus”? Myślałem, że to jakaś ciężka choroba, na którą zapada się od ugryzienia jakiegoś zwierzęcia. Jakiegoś kuzyna tura. Albo zatrucie. Myślałem, że turnus trzeba przeczekać, że się go jakoś leczy. (pauza) Po kolejnym miesiącu, gdy przestałem już pytać i przywykłem do innej kuchni, podszedł do mnie, położył mi rękę na ramieniu i powiedział „chodźmy”. (pauza) Przytulił mnie po godzinie, gdy już w ustach czułem smak przesolonych kartofli, gardło miałem ściśnięte, a z nosa wychodziły mi bańki ze smarków. (przeciera oczy) Staliśmy przed grobem – kopcem ziemi z wbitym krzyżem i ogrodzeniem z malutkimi balaskami. Na krzyżu, blaszana tabliczka z imieniem i nazwiskiem cioci, pod tym dwie daty. (pauza) Wręczył mi do ręki świeczkę i zapałki… (pauza) Tak, ciocia… (pauza) No i mieszkaliśmy od tego czasu we dwoje. (pauza) Jak ojciec z synem – podobno tak jest w rodzinie. (podchodzi do drzwi, kładzie rękę na klamce, która jest obluzowana, sprawdza czy drzwi są otwarte – są) Trzeba to naprawić. (dociska drzwi, po chwili udaje mu się je zamknąć, wyciąga z kieszeni klucz i przekręca w zamku) Jutro się tym zajmę (pauza) mówił wujek. (pauza) Jutro zobaczysz, jak naostrzyć nóż. (pauza) Jutro zobaczysz, jak wyklepać kosę. Jutro będziemy bić gwoździe. Jutro wezmę cię do warsztatu, dotniemy coś na pile. (pauza) Zbudujemy budkę dla szpaków. Budę dla psa. (pauza) Kto to wiedział, że w tym domu będą tylko dwa Reksy, jeden po drugim, a na trzeciego odejdzie już… (zamyśla się) no właśnie, co odejdzie? (zastanawia się) Chęć? (pauza) Nie, to nie to, przecież oboje chcieliśmy trzeciego Reksa. (pauza) No więc co? (pauza) Strach, przed kolejną… (pauza) A zgrało się to jakoś w czasie z tą Rabką cioci. (pauza) Może wujek nie chciał już stracić nikogo więcej? (pauza) Chyba wiedział, że go przeżyję. (pauza) Czuł to podskórnie. (pauza) Chyba dlatego budował tą trumnę dla siebie. (pauza) Szkoda, że znalazłem ją dopiero teraz (pauza, twardo) po. (smutny uśmiech) Na mnie za krótka… (zdenerwowany) A mnie to mogą w sumie nawet w worku, (jeszcze bardziej zdenerwowany) albo i nawet bez niczego, (wściekły) nawet z gołą dupą wrzucić do ziemi! A co to niby goła dupa!? Kim ja niby jestem!? (wybucha płaczem, po chwili uspokaja się) Kim ja niby jestem (pauza) zwłaszcza teraz… (pauza) jak mi tego wujek nie zdążył powiedzieć. Tylko zawsze „Henryku to, Henryku tamto”. (smutno) Nigdy nie było „jesteś Henrykiem i…” (pauza) Cóż znaczy samo imię, które znaczyło tyle, że znaczyło coś dla moich bliskich (smutno) teraz dalekich. (pauza) Wyjdę jutro przez te drzwi, i będę po prostu Henrykiem – spotkam kogoś, przywitam się i nawet wtedy, będę nadal tylko Henrykiem. (pauza) Nigdy nie będę dla nikogo tym kim byłem dla nich. Dla wujka i wcześniej cioci, i wcześniej dziadka. (pauza) Będę nowym Henrykiem, który będzie dźwigał te stare wspomnienia, lecz nigdy nie udźwignie ciężaru ich straty. (podchodzi do okna, chwilę wygląda przez nie w milczeniu) Tamtędy szła ciocia, w tym dniu, gdy ją ostatni raz widziałem. (pauza) Niosła w dwóch rękach wiadra wypchane kartoflami – zawsze były te kartofle i kartofle. Ale umiała je podać na tak wiele sposobów. (pauza, ogląda się na stół) A potem były kartofle na jeden sposób – sposób wujka. Ubite w garze, posolone i wyciepane na talerz. (smutny uśmiech) Żółta breja o smaku przywodzącym na myśl grób cioci. Za każdym razem, z każdą kolejną nakładaną łyżką kartofli, widziałem jej grób i modliłem się do Pana Jezuska, by ten zwrócił mi ciocię, chociaż na same obiady, żeby zwrócił mi ją choć na samo doprawianie tych żółtych, wstrętnych kartofli! (odchodzi od okna, siada za stołem, na krześle z płaszczem) Ale Pan Jezusek głuchy na ludzkie prośby – też byłbym po tym, jakby mnie tak urządzili – albo zmęczony – też byłbym po tym, jakbym mnie tak umęczyli (pauza) Łazarz. (pauza) Łazarz. (pauza) Nie mógł cioci? (pauza) Wstała by z tego ziemistego grobu, nawet gdyby cuchnęła – otrzepała by się z grudek ziemi. Starła by dłońmi brąz z siwego warkoczu, przekroczyła by ten mały płotek, a potem – poszła by z wujkiem na pole wydobyć z ziemi inne warzywa. (pauza) Widzę podniesioną motykę, błysk na jej stalowym ostrzu i słyszę ten dudniący dźwięk gdy wbijała się w ziemię. (uderza o stół zaciśniętą pięścią) Prawie podobny. (uderza mocniej) Nie, teraz to jakby wujek w nerwach, z ćmiącym papierosem w ustach, gdy dym uszczypał go w oczy. (uderza ponownie, lżej) Tak, teraz jak ciocia. (pauza) Zawsze z namaszczeniem podchodziła do plonów. (pauza) A dziadek, rokrocznie, na długo długo przed właściwym czasem, już rozwodził się nad umawianiem konia na wykopki, którego w końcu nigdy nie umówił. Więc we dwoje – ciocia z wujkiem szli i kopali. (pauza) Metal z motyk unoszonych nad głowami, tuż przed uderzeniem, przez chwilę odbijał światło słoneczne, rażąc po oczach. Z daleka wyglądało, jakby coś morsem nadawali. Jakby prosili o pomoc w wyrwaniu tej ziemi choćby ociupiny więcej jedzenia. (pauza) Ociupiny więcej życia. (pauza) Czasami, jeszcze jako podrostek, ganiałem po polu, przewracając ich na ziemię, bo dziadek mówił, że tak trzeba, żeby kartofle dobre urosły… (zastanawia się) A nie, to było jak sadziło się kartofle. (śmiejąc się) Jak tak myślę, to sporo tych kartofli było w moim życiu, a tak ich przecież później nie lubiłem. (pauza) Ach, życie. (pauza) Życie usłane kartoflami. (pauza) Ale wujek mówił, że różami. Że to dzięki cioci. (pauza) Dopóki żyła. (pauza) Później usłane tylko kartoflami. (pauza. Rozlega się pukanie do drzwi, Henryk podchodzi do nich) Kto tam? (cisza) Kto tam? (cisza) Ki czort? (pauza; przekręca klucz w zamku i otwiera drzwi, za drzwiami pusto) Wydawało mi się… (rozgląda się za drzwiami, po chwili męczy się z zamknięciem ich i w końcu je zamyka, przekręca kluczyk i chowa go do kieszeni) Wujek tak pukał, gdy zezłoszczona ciocia zamknęła dom, gdy ten wracał od jakiegoś kolegi. (pauza) Rzadko tak było, ale było. (pauza) Przede wszystkim była ciocia. (pauza) Dziadka już nie było. (pauza) Nie zdążyłem się z nim porozumieć – wiedziałem, że miał tak wiele do powiedzenia, przeżył tak wiele – tą młodość i wojnę, Hitlera i Stalina, dwa zawały, wylew, żonę, utratę dziecka, utratę majątku, tułaczkę… (pauza, smutno) i trafił do szpitala, którego nie przeżył. (pauza) Ostatni raz wynieśli go na noszach (patrzy w pusty kąt mieszkania) z łóżka, które tam stało. (pauza) Biedny… (pauza) Potem to łóżko poszło do komórki, a w jego miejsce wstawili swoje, dwuosobowe łóżko. (pauza) Stało więc to łóżko cioci i wujka, a gdy zabrakło cioci, wytargaliśmy je z wujkiem do stodoły, a przynieśliśmy z powrotem łóżko dziadka. (pauza) Wujek się śmiał, choć dziwny był to śmiech, że to część ojcowizny. Że po ojcu przejmuje się wszystko, albo mało co. (pauza) Że jak mało co, to tylko to co uważało się w ojcu za dobre. Że cała reszta, ta zła – że się jej pozbywa. (pauza) A co ja przejąłem po swoim ojcu? (pauza) Nie zdążyłem zapytać wujka z czym jestem do ojca podobny. Bo z czym nie jestem to wiem (smutny uśmiech) wiem, że byłem bardziej wytrwały w relacjach rodzinnych. (zdenerwowany) Aż do teraz. (pauza) Do tej pierwszej nocy. Pierwszej z wielu, gdy będę szukał śladów moich bliskich – dalekich, a tak naprawdę z każdym krokiem, z każdą myślą, będę zacierał ich ślady własnymi. (pauza) Będę nadkładał to wszystko co przejdę nad to co przeszedłem do tej pory. (pauza) Co przyszło mi przejść i… odeszło. (długa pauza; podchodzi do łóżka) A teraz wyrzuciłem swoje łóżko, i to jest oto moja wujkowizna i dziadkowizna. (siada na łóżku, zsuwa kapcie ze stóp) Podobno pierwszą noc trzeba po prostu przespać. Nie myśleć. (kładzie się w łóżku i przykrywa kołdrą; zasypia)

AKT II

Henryk budzi się w środku nocy, zdenerwowany szybko siada na łóżku, mając wciąż przykryte nogi kołdrą.

HENRYK:

Panie Jezusku, kartofle! (otrzepuje głowę) A, to tylko sen. (rozgląda się po pokoju) Co to się człowiekowi za bzdury śnią (uśmiecha się) pewnie w spadku przeszły wraz z łóżkiem również i śnione w nim marzenia. (pauza) A przecież było i tak, że przy otwartych oczach, a jednak w świecie marzeń sennych, majaków z głodu, były te kartofle. (pauza) Pamiętam, jak wujek opowiadał mi, że kiedyś leżał gdzieś w polach, był przymrozek. Mówił o tej zimnej kurtce, co miała wyrwane dwa guziki i oberwaną lewą kieszeń. A on w tej kieszeni, odruchowo wcześniej do tej kieszeni – bo był leworęczny – wrzucił kawałek chleba. (pauza) Dziwiło mnie zawsze, jak mógł zgubić coś od czego zależało jego życie. (pauza) Właściwie – ciocia tez jakby została zgubiona. (pauza) Od niej jeszcze bardziej zależało życie. (pauza) A nawet jeśli tylko jego, to dla mnie było przede wszystkim cieplejsze i smaczniejsze. (pauza) Mniej słone. (kładzie się z powrotem na płasko na łóżku) Spróbować zasnąć. (po chwili leżenia w ciszy, obraca się to na lewy bok, to na prawy, to na brzuch, poddaje się) Nic z tego. Taki urok pierwszej nocy w obcym miejscu. (siada na łóżku, zsuwa nogi na podłogę i po omacku, stopami szuka kapci) No, chodźcie. (po chwili udaje mu się włożyć kapcie samymi stopami) Chodźmy. (wstaje, podchodzi do stołu) Przecież mieszkam tu od ponad trzydziestu lat (zamyśla się, siada na krześle z płaszczem) Ale jest inaczej. (pauza) Obco. (rozgląda się po mieszkaniu) Miejsce to samo, człowiek ten sam, a odczucia inne. (zamyśla się) Złowrogie. (ponownie rozgląda się po mieszkaniu) Jestem przecież sam. (niepewnie) Zupełnie sam. (nasłuchuje) Tak, sam. (pauza) A może szkoda, może mężczyzna ani przez jeden dzień nie powinien być sam. (pauza) Zwłaszcza w taki dzień… (pauza) Ani żaden człowiek, zwłaszcza gdy odchodzą od niego ludzie, nie powinien być sam. Zwłaszcza pierwszej nocy, gdy nic nie wiadomo. (pauza) Dziadek mówił do cioci, pamiętam, jak mówił, że jego żona była z nim zbyt krótko. Wspominał jej rozbiegane oczy i wiecznie rozczochrane blond włosy. Mówił o niej, że była taka lekka i zwiewna, we wszystkim co robiła i co mówiła. Jej każdy gest był tak bardzo subtelny i niewinny. (pauza) Mówił tak o niej, mając blisko dziewięćdziesiątkę na karku, podczas gdy stracił ją prawie sześćdziesiąt lat wcześniej. (pauza) Była w moim wieku. (pauza) Pamiętał ją taką młodą, ciekawe czy wyobrażał sobie, że ona przy nim jest. Taka młoda (pauza) Że przesuwa opuszkami palców po jego plamach wątrobowych. Że gładzi jego włosy tymi zwiewnymi dłońmi. (pauza) Że składa mu na ustach pocałunek. (pauza) Ona taka młoda, a on w tej swojej starości. (pauza) Nie dociera do mnie, nigdy nie dotarło, że można mówić o kimś kto ma trzydzieści lat, że jest babcią. (pauza) Choć tak mówiłem. Babcia. (pauza) Tak młodo odeszła. (pauza) Odeszła wraz z tą dziadkową młodością. (pauza) Pomyśleć, że mieli dzieci, że dochowali się dwójki w wieku, w którym ja nawet żadnej nie poznałem. (wzdycha) Pomyśleć, że wujek kiedyś był dzieckiem. (pauza) On zawsze był przecież starszy, on od zawsze przecież stąpał po tym łez padole. Stąpał po nim od zawsze. (pauza) Od kiedy pamiętam, że stąpał. (pauza) Jako dziecko pewnie biegał. (pauza) Jak wtedy, gdy nie miał butów, lub później, gdy musiał sobie na buty zasłużyć. (przesuwa dłońmi po blacie stołu) Ten blat taki pusty. (pauza) Jak ta pierwsza noc. (pauza) Zgłodniałem. Zjadłbym teraz nawet tych kartofli, nawet tych przesolonych. A jakby tak ciocia, w miejsce Łazarza, jakby tak przyszła choć raz i choć raz jeszcze ten obiad, choć jeszcze raz doprawiła. (rozlega się pukanie do drzwi, Henryk zrywa się na równe nogi, przestraszony stoi w miejscu) Kto tam? (cisza) Kto tam? (cisza) A jeśli wypowiedziałem w złej godzinie? (patrzy na rękę, nie ma na niej zegarka) Przecież zastawiłem… (patrzy nerwowo na drzwi, po chwili podchodzi do nich, przykłada dłoń do obluzowanej klamki; niepewnie) Kto tam? (cisza; próbuje otworzyć drzwi, zamknięte. Sięga ręką do kieszeni w spodniach, wkłada kluczyk do zamka) Kto tam? (cisza; przekręca drzwi, po chwili energicznie je otwiera; rozgląda się) Nic. (pauza, smutno) Pustka. (Zamyka drzwi, po chwili mocowania się z nimi, zamyka je na kluczyk i chowa go do kieszeni, podchodzi do okna i wygląda przez nie) No tak, niepotrzebnie wzywałem Pana Boga swego (pauza, twardo) nadaremno. (pauza) Ale jak go wzywałem, gdy wydawało mi się, że może pomóc, to też się nie odzywał (pauza) Wtedy go nie było, a teraz miałby się zjawić? (pauza) I do czego? (pauza; karcącym tonem) Bluźnię. Nie powinienem. (pauza) Ale może Pan Jezusek mi to wybaczy, zwłaszcza tej pierwszej nocy. (odchodzi od okna i siada na krześle z płaszczem) Nie mogę sobie przypomnieć tych pierwszych nocy po dziadku i po cioci. (rozmyśla) Chociaż, po dziadku chyba ciocia przytulała wujka, głaskała go po głowie. (pauza) Tak, pamiętam jak łkał. Mówił, że stracił ojca, lecz w przeciwieństwie do mnie – stracił prawdziwego ojca. (pauza) Takiego, z którym zjadł niejedną miskę kartofli. (pauza) Chciałbym ze swoim zjeść chociaż jednego ziemniaka, nawet takiego przesolonego do granic możliwości. (pauza; twardo) Iść na grób matki, tak jak poszedłem na grób cioci. (pauza) Panie Jezusku, matki mojej przecież też nie pamiętam. Nie mogę pamiętać. (pauza) Wujek mówił, że ojciec musiał wybrać któreś z nas, i podobno wybrał mnie. (pauza) Pewnie przez to… (płacze) a, szkoda gadać. (wyciera łzy, po chwili wstaje od stołu i zaczyna chodzić po pomieszczeniu) „Henryk” – nawet nie wiem, czemu mam takie imię. (pauza) Podobało się mamie czy tacie? Co dla nich znaczyło? (pauza) A gdyby mieli jeszcze córeczkę, gdyby mogli być… (przeciera łzy) gdybym miał siostrę, jak miałaby na imię? (pauza) I pomyśleć, że moja mama była jeszcze młodsza od mojej babci… (pauza) A ojciec niewiele starszy ode mnie… (pauza) Cóż za ironia, że ciocia – jedyna dłużej żyjąca kobieta w rodzinie, zapłaciła za swój wiek brakiem dziecka. (pauza) A może to dzieci wysysają życie ze swych matek? (pauza) Wyciągają je wprost z ust, jak ta baba, o której mówił dziadek, co wykrada z otwartych buzi napoczęte jedzenie. Może skrada się nocami, czekając na takie chwile jak te, gdy brak kogoś… (pauza) Kto mógłby dostrzec… ustrzec… (pauza) Przed utratą życia. (pauza) Z rąk własnego dziecka. (smutno) A jeśli to ja jestem odpowiedzialny za śmierć mamy? (pauza) Za śmierć cioci? (pauza) Za wujka? (staje w miejscu, rozmyśla, po chwili słabo uśmiecha się) Cóż to za głupie myśli przychodzą tej pierwszej nocy. (idzie do łóżka, siada na nim) Głupie myśli, którymi nie można się z nikim podzielić. Których nikt nie może objaśnić – powiedzieć: „co to za głupie myśli!”. (pauza) Tej pierwszej nocy, trzeba sobie odpowiedzieć na wiele pytań, które nie mogą zrodzić się, gdy w pobliżu jest ktoś bliski. (ściąga kapcie) Należy przyzwyczaić się (kładzie się na łóżku i obraca na bok) że każdej kolejnej nocy, będzie podobnie jak podczas tej pierwszej. (milknie, po chwili zasypia)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content