Historia zaczyna się zwyczajnie – ot, Thomas, poczytny pisarz, przybywa na tytułowy zjazd absolwentów, na którym spotyka – jak to podczas takiego przyjęcia – starych znajomych. Wśród nich jest Maxime, jego przyjaciel z dawnych lat, z którym aż do tej pory nie utrzymywał żadnego kontaktu.
Podczas rozmowy, Thomas dowiaduje się, że niedługo zostanie rozebrana hala sportowa. Budynek ten nosi sekret, który przed laty, praktycznie w przeszłym życiu, ukryli w nim dwaj przyjaciele. Bohaterowie spodziewają się najgorszego, wiedząc, że już niedługo trafią do więzienia. Rozpoczyna się walka z czasem, by… no właśnie, cóż to za walka i o jaką stawkę toczy się gra?
M JAK MIŁOŚĆ
Istotną rolę odgrywa tutaj miłość – miłość wygasła, niezrozumiana, nieodwzajemniona, potajemna, sztuczna, czasami ślepa, czasami racjonalna. Uczucie to jest głównym motorem napędowym wszelkich działań postaci. Thomas, w tym poprzednim życiu kochał Vinkę. Ale Vinkę kochali wszyscy, i właśnie dla niej wszyscy byli w stanie zrobić wszystko. Albo przez nią.
Główny bohater nie wie, co stało się z jego ukochaną, dlaczego zniknęła. Miota się on więc pomiędzy miłością, przez którą wszystko się wydarzyło, oraz chęcią poznania prawdy, zanim dowiedzą się o niej inni – to znaczy, gdy do wiadomości publicznej trafi skrywana skrzętnie tajemnica.
MNOGOŚĆ ZWROTÓW
Najprościej rzecz ujmując, przed Thomasem co rusz odsłaniają się nowe poszlaki, domysły, dowody. Starzy znajomi ożywiają tamten czas, rzucając więcej światła na minione wydarzenia. Główny bohater – napędzany przede wszystkim miłością – stara się rozwikłać zagadkę, lecz każda kolejna odpowiedź zmusza do zadawania sobie kolejnych pytań. To wszystko brzmi, jak wielopoziomowa intryga, której uczestnicy cały czas są zmuszani do rewidowania swoich poglądów, przewartościowania swojego życia. Jednak tak nie jest. Nowe informacje uzupełniają wiedzę bohaterów, ale – takie odniosłem wrażenie – nie zmieniają ich emocji. Ktoś słyszy o śmierci bliskiej osoby, i ta śmierć wydaje się być czystą formalnością, czymś nad czym po chwili wraca się do przerwanej akcji.
A jeśli nawet emocje biorą nad postacią górę i robi ona coś wbrew sobie, to nie jestem w stanie tego usprawiedliwić nawet ich najsilniejszym natężeniem. Bo jest taka scena, w której główny bohater coś komuś mówi, a jest to wiedza, którą trzymał ze sobą od dawna. Swój sekret wyjawia komuś, kogo uważa za przyjaciela. I tutaj pojawił się zgrzyt – bo wydaje się, że w tej książce wszystkie relacje, jakby nie były osłabione przez czas i pamięć, potrafią nagle przeistoczyć się w silną więź. Zabieg ten dotyczy praktycznie każdej postaci. Bohaterowie nie widzą się ze sobą od dwudziestu lat, ale wszystko wygląda tak, jakby rozstali się wczoraj. Przerwane poprzedniego dnia rozmowy wracają na afisz – i rozumiem, że to celowy zabieg – że zła przeszłość przypomina o sobie właśnie w taki sposób. Lecz wydaje mi się to po prostu naciągane.
ŚLEDZTWO
Tak samo sztuczny wydaje się coraz to bardziej zagmatwany wątek śledztwa. Sprawy, które zastygły na ponad dwie dekady, nierozwikłane przez gros wszelakiej maści specjalistów, nagle odsłaniają się jedna po drugiej. Natężenie kolejnych rewelacji jest w danej chwili tak duże, iż tracą one prawdopodobieństwo. W pewnym momencie akcja pędzi na łeb na szyję, starając się zapełnić luki fabularne.
I gdy w końcu okazuje się, co się wydarzyło, cała historia zdaje się być naiwna. Czułem rozczarowanie naprędce dopowiadanymi faktami oraz umotywowaniem postaci. Na samym końcu, w miejscu ukontentowania, poczułem ulgę, że opuszczam już ten świat. Miejsce, w którym ilość zwrotów akcji przekracza ilość postaci pojawiających się na kartach powieści (a trochę ich jest).
AUDYCJA ZAWIERA LOKOWANIE PRODUKTU
Ponadto, na początku w książce uwierało mnie ciągłe wtrącanie nazw własnych. „Lokowanie produktu” dotyczyło praktycznie wszystkiego. Jeśli ktoś gdzieś jechał, to nie samochodem, ale np. Mercedesem. Jeśli ktoś coś pił, to nie napój, a Colę. Jeśli ktoś słuchał jakiejś muzyki, to konkretnych, wymienionych z nazwy zespołów i ich utworów. Oczywiście, ubrania to też nie jeansy, ale Levisy, z dookreśleniem modelu (501). Później – albo przestałem na to zwracać uwagę, albo autor przestał nadużywać nazw.
Jeśli komuś to nie przeszkadza, może uznać ten akapit za moje czepialstwo.
REASUMUJĄC
Nie mogę jednak powiedzieć, pomimo wszystkiego co do tej pory zostało napisane, że książka jest zła. Początkowy brak zainteresowania historią oraz rosnące poirytowanie wynikające z wszystkich wymienionych powyżej argumentów, przestało mieć aż takie znaczenie, gdy postanowiłem odpuścić i zrelaksować się lekturą.
Bo właśnie tym jest Zjazd absolwentów – powieścią niewymagającą, lekkostrawną i w ogólnym rozrachunku – zwyczajnie rozrywkową. Szeroko przytaczane w powieści cytaty mogą wskazywać na co innego, ale to tylko pozory – Guillaume Musso stworzył thriller obyczajowy, z bardzo mocno nakreślonym wątkiem miłosnym, który może podobać się bardziej, gdy przymknie się oczy na pewne niedoskonałości.
OPINIA DOTYCZY WYDANIA:
Zjazd absolwentów, Guillaume Musso, tł. Joanna Prądzyńska, Wydawnictwo Albatros, 2019. ISBN: 978-83-8125-747-3.