Gdy leżę, konając – William Faulkner – recenzja

Jest upalny lipiec. Przez otwarte okno, do środka pomieszczenia, a dokładniej do Addie Bundren, nieustannie wdziera się zapach nadgryzionego przez piłę drewna i dźwięk rżniętych desek. W agonii, której doświadcza kobieta, może jeszcze podejmować decyzje: wybierać te odpowiednie deski, z których powstanie trumna. Ostatnie życzenie, którego spełnienie przyobiecał jej mąż, Anse, wypowiedziała już dawno: chce zlec w odległej ziemi; w tej, w której przyszła na świat. Gdy więc konanie przeistacza się w zgon, rodzina Bundrenów wybiera się w podróż do przyrzeczonego zmarłej miejsca…

ŚMIERĆ TO DOPIERO POCZĄTEK

Śmierć w Gdy leżę, konając, to całkowicie normalny element egzystencji. Nie jest ona jednak czymś powszechnym, więc gdy nadchodzi, wybija życie z rutyny. Wprowadza postaci na nowe tory, po których poruszanie się jest na tyle obce, że nie pozwala wyczuć żadnego rytmu. Stwierdzenie, że Gdy leżę, konając to powieść drogi, oddaje nie tylko samą akcję, ale przede wszystkim proces, którego doświadczy każda uwikłana w agonię i śmierć Addie Bundren postać.

„Więc tak się stało bo nic nie mogłam poradzić. Wtedy to było, a potem zobaczyłam Darla i on wiedział. Powiedział mi to bez słów tak jak bez słów mi powiedział że mama umrze, a ja wiedziałam że on wie bo gdyby powiedział mi słowami że wie tobym mu nie uwierzyła że tam był i nas widział. Ale powiedział że wie a ja powiedziałam: „Chcesz powiedzieć tatce chcesz zabić tym tatkę?” bez słów mu to powiedziałam a on powiedział: „Czemu?” bez słów. I dlatego mogę z nim rozmawiać z tą wiedzą z nienawiścią bo wie.”

Gdy leżę, konając, William Faulkner, tł. Jacek Dehnel, Znak Literanova, 2024, s. 28.

Całkowicie inną kwestią jest to, co oznacza śmierć bliskiej osoby dla poszczególnych bohaterek i bohaterów. Czy to wyłącznie tragedia, ogromna strata i żałoba, czy może coś więcej? Albo mniej? Różnorodne reakcje emocjonalne oraz przechodzenie nad zgonem do porządku dziennego, są czymś czego nie da się nie zauważyć. W posłowiu Jacek Dehnel wspomina o rosyjskich realistach, którzy to właśnie w taki sposób zestawiali życie ze śmiercią. Ale nie trzeba wybierać się aż tak daleko. Wystarczy zagłębić się w historie ludzi, którzy żyli na wsi w Polsce z przełomu XIX i XX wieku. A jeśli już chcemy pozostać w kręgach literackich: można sięgnąć po Placówkę Bolesława Prusa, czy choćby po dzieło, z którego Jalu Kurek jest najbardziej znany – Grypa szaleje w Naprawie. Wróćmy jednak do Williama Faulknera, a dokładniej do motywu biedy.

Autor obrazuje ubóstwo – często również ubóstwo intelektualne – zestawiając wieś z miastem: zacofanie z rozwojem. Pomimo tego, samo rozwarstwienie społeczne i rasizm nie są aż tak mocno wyeksponowane jak np. w Flagi pokrył kurz.

WIELOGŁOS

Rozpisana na wiele głosów historia może przywodzić na myśl Wściekłość i wrzask, choć – moim zdaniem – bliżej jej pod tym względem do Pani Dalloway czy Fal Virginii Woolf. Rozdziały w Gdy leżę, konając są krótkie i, przeskakując z osoby na osobę, przedstawiają różny punkt widzenia tej samej, ciągłej opowieści. Faulkner, podobnie właśnie jak we Wściekłości i wrzasku, pieczołowicie odmalowuje od wewnątrz charaktery poszczególnych postaci – widoczne jest to zwłaszcza w sposobie myślenia, czy używanym języku.

STYL

Nie będzie nic zaskakującego w tym, co teraz napiszę: Faulkner stworzył kolejne literackie arcydzieło, w którym nawet prosta [z pozoru] historia, opowiedziana jest w mistrzowski sposób. Pietyzm, z jakim Autor operuje słowem, wywołał we mnie zachwyt. Jacek Dehnel – tłumacz Gdy leżę, konając – wykonał kawał świetnej roboty: ten przekład doskonale brzmi [za przykład niech posłuży tu piła, która podczas cięcia desek „wchrapuje” się w drewno (s. 45)].

OD TRAGEDII DO KOMEDII

Wyraźnie zarysowuje się w Gdy leżę, konając przejście w tonie powieści: od przepełnionego smutkiem, powagą i żałobą, po coraz bardziej… humorystyczny. Początkowe rozdziały oscylują wokół konającej kobiety – kolejne – już wokół jej śmierci i tym co potem. I to właśnie to „co potem” staje się coraz bardziej dziwne, szalone i wypełnione czarnym [i czasami makabrycznym] humorem.

Nie chcę psuć Wam zabawy, więc napiszę tylko tyle: pomysły, na jakie wpadają niektóre z postaci, są na tyle kuriozalne, że pozostaje jedynie kręcić głową z niedowierzaniem, śmiejąc się przy tym i zadając sobie pytanie: co trzeba zrobić, by wymyślić coś takiego? Scena z cementem [jeśli jesteście po lekturze, to na pewno będziecie wiedzieć, o którą chodzi], jest jak żywcem wyjęta ze słynnych internetowych „kompilacji porażek”.

PODSUMOWUJĄC

Gdy leżę, konając odsłoniło przede mną inne oblicze Williama Faulknera, którego znałem do tej pory ze Wściekłości i wrzasku, Światłości w sierpniu i Flagi pokrył kurz. W przeciwieństwie do tych trzech pozycji, Gdy leżę, konając, zawiera w sobie mnóstwo groteski i czarnego [oraz makabrycznego] humoru. Przy tym wszystkim, książka wciąż jest iście „faulknerowska”: mistrzowsko napisana, genialnie poprowadzona i z barwnymi postaciami. Wyśmienita lektura.

RECENZJA NA PODSTAWIE WYDANIA

Gdy leżę, konając, William Faulkner, tł. Jacek Dehnel, Znak Literanova, 2024, ISBN: 978-83-240-8336-7.

Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję Wydawcy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content