Czerwony Mars – Kim Stanley Robinson – recenzja

Nikozja to istny tygiel kulturowy. Jest w nim obecnie jakieś pięć tysięcy osób. Trudno to sobie wyobrazić, myśląc o warunkach w jakich przyszło żyć pierwszej setce osadników. Underhill w swoich początkach funkcjonowało jako naprędce sklecona prowizorka. Zanim Nadia zbudowała pierwsze pomieszczenia, gnietli się na małej przestrzeni. Nie było trudno o konflikty. Ale spójrzcie teraz – Nikozja – kolejne marsjańskie osiedle, które zasiedla kolejne tysiące ludzi. Marsjan. Co się zmieniło? Więcej miejsca nie sprawiło, że zniknęła ciasnota. A konflikty? Te są jeszcze większego kalibru niż wcześniej. W tym okresie napięcia i niepokoju, do ludzi przemawia „pierwszy człowiek na Marsie” – John Boone:

” – Na Marsie będziemy się troszczyć o siebie nawzajem bardziej niż kiedykolwiek – oznajmił John. W praktyce oznacza to, pomyślał Chalmers, przerażające zachowanie obserwowane u szczurów, których populację eksperymentalnie zwiększono, nie stwarzając jednak możliwości ekspansji terytorialnej.”

Czerwony Mars, Kim Stanley Robinson, tł. Ewa Wojtczak, Wydawnictwo Vesper, 2023, s, 17.

To tylko piękne i okrągłe słowa. Ludzie wiedzą swoje. Zresztą, jak się okaże – nie trzeba długo czekać, by doszło do tragedii, która wstrząśnie nie tylko pierwszą setką, ale i całą Czerwoną Planetą.

EPICKOŚĆ

Akcja Czerwonego Marsa rozgrywa się na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Wraz z postaciami śledzimy rozwój marsjańskiej społeczności i przemiany zachodzące na Czerwonej Planecie. Terraformowanie, rozwój dziedzin naukowych [a zwłaszcza górnictwa i genetyki], manipulowanie obiektami z przestrzeni kosmicznej, niebezpieczne i długotrwałe podróże po powierzchni planety, czy wreszcie różnorakie sojusze i intrygi nadają powieści epickiego rozmachu. Podczas lektury czuć wagę oraz skalę podejmowanych przez postaci decyzji.

Epicka jest także objętość książki – historia pierwszego tomu trylogii marsjańskiej została zapisana na ponad dziewięciuset stronach. Czerwony Mars to naprawdę potężna lektura.

MNÓSTWO SZCZEGÓŁOWYCH OPISÓW

Coś, co można uznać zarówno za największy plus, jak i za największy minus Czerwonego Marsa, to mnóstwo szczegółowych opisów. Robinson, gdy już coś weźmie na warsztat, dokładnie się temu przygląda. Właściwie każdy proces, technologia, czy wyprawa obwarowane są precyzyjnymi obserwacjami i wyjaśnieniami. Do tego dochodzą jeszcze szczegółowe przemyślenia postaci na najróżniejsze tematy – zaczynając od nauki, przez politykę, religie, społeczeństwo, aż po miłość [by wymienić najważniejsze z nich].

O dziwo, o ile tego typu drobiazgowość irytowała mnie w przypadku To Stephena Kinga, o tyle tutaj bardzo przypadła mi do gustu. Podobało mi się, że mogłem wraz z bohaterami i bohaterkami podziwiać marsjańskie krajobrazy, przyglądać się temu, jak przebiega konstrukcja osiedli mieszkaniowych, jak rozwija się nowe społeczeństwo, czy choćby poznawać tajniki najróżniejszych wynalazków.

TWARDA FANTASTYKA NAUKOWA?

Podczas lektury zastanawiałem się jednak, czy przedstawiane przez Robinsona pomysły mają solidne podwaliny naukowe. Sposób ich prezentacji nie budzi bowiem najmniejszych zastrzeżeń i przez większość czasu był dla mnie satysfakcjonujący. Na ogromny plus zasługuje opis podróży kosmicznej, a następnie adaptacji do nowych, nieprzychylnych biologicznemu życiu warunków. Podobał mi się także potencjalny rozwój niektórych gałęzi przemysłu [zwłaszcza górnictwa], czy genetyki [który przywodzi na myśl stosowany dziś CRISPR/Cas].

Co więc w pomysłach Robinsona mnie nie usatysfakcjonowało? Kilka szczegółów. Nie chcę tu spoilerować, bo odkrywanie zachodzących na planecie zmian to główna atrakcja książki, ale weźmy na przykład sposób otaczania osiedli mieszkaniowych specjalną barierą: pomimo pozyskiwania surowców i przetwarzania ich bezpośrednio na miejscu w różne materiały, komponenty, itp., najistotniejsza dla ochrony życia część osiedla, bariera, jest bardzo delikatna. Nietrudno ją naruszyć. Nie dało się tego jakoś wzmocnić? Zastrzeżenia budził we mnie też pewien aspekt związany z przekształcaniem atmosfery [a właściwie podejście do emisji gazów cieplarnianych] oraz pomysł dotyczący pewnej windy.

Czerwony Mars ma – jeśli potraktujemy go jako twardą fantastykę naukową – właściwie zerowy próg wejścia. Nie wymaga posiadania jakiejkolwiek wiedzy z poruszanych przez Autora dziedzin naukowych. Za taki stan rzeczy odpowiadają wspomniane wcześniej obszerne opisy. Robinson dokładnie wyjaśnia w nich co i jak. Ponadto, podczas lektury nie zauważyłem wysoce wyspecjalizowanego słownictwa, a jeśli już się pojawiało, to było szczegółowo objaśniane. Czerwony Mars absolutnie nie przypomina pod tym względem np. Ślepowidzenienia Petera Watttsa czy Accelerando Charlesa Strossa.

WĄTEK ROMANTYCZNY

O ile Robinson jest dobry w opisach marsjańskich krajobrazów, nauki czy choćby technologii, o tyle niezbyt dobrze radzi sobie z wątkiem romantycznym. Tak, Czerwony Mars posiada takowy wątek i jest on moim zdaniem piętą achillesową książki.

Przede wszystkim, jedna z postaci kobiecych wykorzystuje miłość [i seks] jako narzędzie władzy. A przynajmniej tak twierdzi, gdyż szybko okazuje się, że pomimo swoich deklaracji, nie potrafi zachować odpowiedniego dystansu. Mało tego, uczucie to praktycznie całkowicie przesłania jej główną funkcję w grupie. Ważniejsze są dla niej miłosne rozterki, niż cele misji. By było śmieszniej, miota się ona pomiędzy dwoma mężczyznami, tworząc w ten sposób trójkąt miłosny przywodzący na myśl sagę Zmierzch Stephenie Meyer.

Przy tym wszystkim dość niezgrabne [by nie powiedzieć „kanciaste”] wydawały mi się wszelkie sceny cielesnych zbliżeń. Nie są one niesmaczne, ale pozostawiają sporo do życzenia.

POSTACI

Na koniec, pragnę jeszcze poruszyć kwestię budowy postaci. Z kilkoma z nich sympatyzowałem [a zwłaszcza z Nadią i Boonem], natomiast jedna – odpowiedzialna za wspomniane powyżej „miłosne zamieszanie” – była dla mnie całkowicie irytująca. Ponadto, niekiedy coś w niektórych postaciach wydawało mi się aż zbyt uwypuklone [bo „przerysowane” to zbyt mocne określenie].

Rozumiem jednak, czemu Robinson portretuje swoje postaci w taki, a nie inny sposób – ciężar opowieści przenosi on bowiem na ukazanie zmian w skali planetarnej, wykorzystując jednostki jako podstawę do snucia swojej wizji. To Mars jest tutaj głównym bohaterem, to jego „losy” są najistotniejsze.

PODSUMOWUJĄC

Pomimo drobnych mankamentów uważam Czerwony Mars za fantastyczną i epicką przygodę, którą czytałem z rosnącym zainteresowaniem. Ciekawił mnie każdy aspekt wyprawy na Marsa, a następnie jego kolonizacji i terraformacji. Śledzenie losów niektórych postaci [zwłaszcza Nadii i Boone’a] było fascynujące. Pierwsza część trylogii marsjańskiej Kima Stanleya Robinsona skończyła się jak dla mnie – o dziwo – zbyt szybko. Nie mogę się doczekać, by dowiedzieć się, co będzie dalej.

RECENZJA NA PODSTAWIE WYDANIA

Czerwony Mars, Kim Stanley Robinson, tł. Ewa Wojtczak, Wydawnictwo Vesper, 2023, ISBN: 978-83-7731-478-4.

Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję Wydawcy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content